a moze by tak rzucic wszystko i pojechac w bieszczady
Inwestorzy, szukający zysku w nieruchomościach, coraz chętniej decydują się na aparthotele ze względu na rosnącą popularność miejsc o wysokim standardzie. Nad morzem sezon turystyczny
Martin sam w sobie jest postacią złożoną, pełną sprzeczności. Z jednej strony mamy człowieka, z którym każdy z nas, na jakimś etapie życia, będzie się utożsamiał. Człowieka, który ma dość, człowieka, który rzucił to wszystko i wyjechał w przysłowiowe Bieszczady.
A może by tak rzucić wszystko i Po ile ten pałac? Komornik Sądowy przy Sądzie Rejonowym w Kłodzku Jarosław Bartecki na podstawie art. 953 kpc podaje do publicznej wiadomości, że w dniu 26-05-2023 o godz. 11:00 w budynku Sądu Rejonowego w Kłodzku z siedzibą przy Bohaterów Getta 15, 57-300 Kłodzko, pokój 128, odbędzie się
Tak więc jak tylko pojawi się pokusa, by rzucić to wszystko i ruszyć w cho*erę… Rzućcie. I ruszcie. Ja robię tak za każdym razem. Może nie od razu w te Alpy czy Himalaje, ale w pierwszą dostępną zieloność. I nie, dział roślinny w Ikea się nie liczy :)Drodzy Kochani, rekomenduję absolutnie takie naturalne resety. Są dobre. Energetyczne i bardzo w porę. Zawsze. Nie, to nie
Książka „A gdyby tak rzucić wszystko?” ukaże się w czerwcu. - Tytuł jest wymowny, bo chciałam, żeby przykuwał uwagę. Nie chodzi mi o to, żeby dosłownie „rzucać” swoje sprawy
Wo Kann Ich Nette Leute Kennenlernen. Ta dość nietypowa historia zaczyna się w Islamskiej Republice Iranu, na północ od Teheranu, w górach Elbrus, a kończy w pokrytych świeżym śniegiem Bieszczadach. Iran to kraj czterech pór roku. Jeszcze wczoraj, blisko granicy z Irakiem, 1000 km stąd, doskwierał mi grubo ponad 30-stopniowy upał. Dzisiaj ubrany w ciepły softshell, lekko trzęsąc się z zimna, jadę autobusem w stronę Morza Kaspijskiego i podziwiam piękne górskie widoki. Mijane lasy porastające zbocza przebierają się już w kolory zaawansowanej jesieni. Ich żółto-czerwone liście, w połączeniu z orzeźwiającym chłodem górskiego powietrza, kojarzą mi się z Polską i niespiesznym wypoczynkiem w jednych z naszych rodzimych pasm górskich. Bez chwili wahania, wiedziony sentymentalną refleksją, podejmuję decyzję, że po moim powrocie do kraju jedziemy w Bieszczady, aby rodzinnie przywitać Nowy Rok. Mając jeszcze w pamięci smak irańskich kebabów, dojadamy świąteczne pierogi, by wyruszyć wczesnym rankiem w stronę Wielkiej Rawki – szczytu na pograniczu polsko-ukraińsko-słowackim wznoszącym się nieco ponad 1300 m Można śmiało powiedzieć, że to już sam koniec Polski. Rankiem nieśmiało poprószył śnieg, przykrywając okolicę delikatną białą warstwą. Parkujemy samochód na przydrożnym parkingu. Ponieważ podróżujemy z naszym 2,5-letnim synkiem, nie planujemy zdobywania samego szczytu. Na cel, weryfikujący nasze wspólne możliwości, wybieramy niedalekie schronisko, które według wskazówek znajomych miało się znajdować kilkanaście minut drogi stąd. Ruszamy! Nasz mały turysta nie daje się przekonać do niesienia w nosidle przystosowanym do górskich wędrówek. Wybiera bardziej tradycyjną formę transportu na moich rękach... Jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało, widoki olśniewają. Promienie słońca rozświetlają nasze twarze, lekki mróz szczypie w policzki. Przecinamy pobliską rzeczkę i zaczynamy powoli piąć się ku górze. Cieszymy się wspaniałym uczuciem odosobnienia i osobistego kontaktu z naturą. Dziwi nas tylko, że okolica robi się coraz bardziej dzika – przecież gdzieś nieopodal powinno być schronisko, a zatem namiastka cywilizacji. Zahipnotyzowani krajobrazem i aurą kontynuujemy jednak wędrówkę. Po blisko godzinie decydujemy się na odpoczynek. Nasz mały bohater zdaje się coraz wyraźniej sugerować, że chce już wracać. Nie widząc perspektyw na ciepłą herbatę w schronisku, decydujemy się na odwrót. Droga powrotna mija nieznacznie szybciej niż wędrówka pod górę. Wkrótce docieramy do miejsca rozpoczęcia dzisiejszej przygody. Chwilę później grzejemy się w przydrożnej karczmie, którą mijaliśmy nieopodal w wiosce. Postanawiam zasięgnąć języka w celu rozwikłania zagadki schroniska widmo. Rozwiązanie okazuje się znacznie prostsze i mniej magiczne, niż przypuszczaliśmy. Nasz spacer rozpoczęliśmy po prostu nie w tym miejscu co trzeba. Podejście do schroniska było kilkaset metrów dalej od naszego punktu startu. Co prawda mieliśmy szansę tam trafić, jednak wymagałoby to większej konsekwencji w naszej wspinaczce i pokonania najpierw szczytu samej Wielkiej Rawki. Obiecujemy sobie przyjechać tu następnym razem i dokończyć wędrówkę. Pomysł zyskuje aprobatę również u najmłodszego członka naszej górskiej ekipy. A może rzucimy wszystko i pojedziemy w Bieszczady na dłużej? Kto wie. W końcu takie pomysły mogą powstać gdziekolwiek. Nawet w Iranie... Więcej możesz przeczytać w 11/2016 (14) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”. Zamów w prenumeracie
„Rzucili pracę i stabilne życie, żeby spełniać marzenia. Wyjechali z Polski, imają się czysto zarobkowych zajęć, by prowadzić mniej skomplikowane życie. Wreszcie czują się szczęśliwi. Bohaterowie.” Każdy z nas łyka tego typu historie bardziej zachłannie niż wynurzający się na powierzchnię nurek głębinowy powietrze. Powtarzamy obiegową opinię, że wiele trzeba było odwagi, aby postawić wszystko na jedną kartę i przebojem zmienić swoje dotychczasowe życie. Podziwiamy ludzi, którzy w spektakularny sposób realizują swoje marzenia. Zazdrościmy im charyzmy, środków, wyobraźni. Ja nie jestem tu wyjątkiem, też tak czuję, tylko jednocześnie mam wątpliwość czy zwiedzanie świata kosztem siedzenia w dusznym biurze to prawdziwy powód do podziwu? Do zazdrości tak, ale do podziwu? Czy prawdziwej odwagi nie wymaga od nas właśnie decyzja o życiu poddanym mniejszej lub większej rutynie? Bo nie oszukujmy się, zwiedzanie świata jest jednak znacznie ciekawsze i chyba nikogo nie trzeba do tego zachęcać, a wytrwałość w biurowej rzeczywistości to dopiero szlifowanie siły charakteru. Codziennie w drodze do pracy mijam Dworzec Centralny. Przechodząc przez podziemia widzę podróżnych, ich bagaże, bilety, paszporty. Wysłuchuję informacji kolejowej i przysięgam, że nie ma dnia w którym nie myślałabym o rzuceniu wszystkiego i ucieczce. Codziennie chcę wsiąść do przysłowiowego pociągu byle jakiego i przełamać rutynę pobudek o 7:15. Pojechać gdziekolwiek, byle dalej stąd, bo wszędzie przecież jest dobrze, gdzie nas nie ma. Co ciekawe, ja szczerze lubię swoją pracę, ba, prawdopodobnie to moja najfajniejsza praca jaką kiedykolwiek wykonywałam. Lubię w niej wszystko i wszystkich, nie denerwuje mnie praktycznie nic. Mimo tego nie potrafię uciszyć w głowie tych głosików, które raz nieśmiało, innym razem całkiem zdecydowanie powtarzają „Wyjedź!”. Zastanawiam się czasem, czy gdybyśmy urodzili się w innym czasie i miejscu to czy bylibyśmy innymi osobami? Niepoliczalny zbiór możliwości nęci, robiąc bardziej wrażliwym ludziom dziurę w mózgu, uniemożliwiając im dokonywanie wyborów. Bo przecież, gdy nic nie jest pewne, wszystko jest możliwe… Wielu z nas marzy o czystym rozdaniu. O nowym początku, w którym nie ma ograniczeń, a każda decyzja jest możliwa. Obiecujemy sobie, że mając drugą szansę wykorzystalibyśmy ją do cna, nie marnując ani chwili. Łudzimy się, że dokonywalibyśmy tylko właściwych wyborów. Smutno nam, że życie szybko ucieka, a my uwikłaliśmy się w zobowiązania. Albo wręcz przeciwnie, że nic nas nigdzie nie trzyma i nie możemy zapuścić korzeni. Pełna ambiwalencja uczuć rozdziera nam głowę. Czy do obowiązków, rutyny i "dorosłego" życia można się przyzwyczaić? A może ludzie dzielą się na dwa rodzaje - na tych spokojnych, którzy trochę bezrefleksyjnie, a trochę dojrzale i zdrowo biorą każdy dzień takim jakim jest i na tych wiecznie niespokojnych duchów, którzy będąc w jednym miejscu, chcieliby być jednocześnie w innym? Sama zadaję sobie to pytanie, przeglądając jednocześnie promocje biletów lotniczych na koniec świata…
Książka "...i wyjechać w Bieszczady. Thriller z Domaniewskiej" to prosty w swoim przekazie obraz życia w warszawskich korporacjach. Autorka, jak sama przyznaje, jest częścią tego środowiska, dlatego potrafi opisać zasady jego działania z punktu widzenia pierwszej osoby. Książka pokazuje nam, jak bardzo zmienia się człowiek przesiąknięty korporacyjnym światkiem, z całymi jego zależnościami, pustymi relacjami, przygodnym seksem i nieszczerymi zwraca uwagę przede wszystkim na to, jak puste i nic nieznaczące są przyjaźnie w korporacji. Jak łatwo oceniamy ludzi przez pryzmat ich zarobków, statusu materialnego czy kierunku, w jakim udają się na wakacje. Jeśli komuś nie powodzi się przynajmniej tak dobrze jak nam, uważamy go za nieudacznika. Konsumujemy życie, uważając, że ma być lekkie i przyjemne, bierzemy nie dając nic w zamian. Jeśli z kimś się zwiążemy, bierzemy z niego wszystko, jeśli nam się znudzi - wymieniamy na nowy nie jest oczywiście dramatycznym opisem pustych relacji i złych ludzi. Nie brakuje tutaj zabawnych momentów przedstawionych w krzywym zwierciadle. Nie jest to powieść, nie mamy tradycyjnej fabuły. Każdy rozdział ukazuje nam inny aspekt korporacyjnego życia. Są relacje międzyludzkie, są relacje seksualne, są też narkotyki, alkohol i inne używki. Jest ślepe podążanie za modą i trendami, bez troski o człowieka, uczucia i relacje, prawdziwe, nie świecie, w którym liczy się tylko nowy Iphone i ciepła posadka zdarzają się jednak chwile, gdy nawet ci najtwardsi chcą uciec. "...i wyjechać w Bieszczady" to tytuł idealny. Przebodźcowani wszystkim, co ich otacza korpo-ludki chcą uciec daleko, w ciszę, w inny świat, w prawdziwy świat, gdzie nie ma miejsca na sztuczny śmiech. Książka to obraz świata biznesu, gdzie po trupach dąży się do upragnionego celu, a potem do kolejnego i kolejnego.. gubiąc po drodze życie."...i wyjechać w Bieszczady" to doskonała propozycja na weekend, choć niekoniecznie do poduszki. To książka zabawna i przerysowana, ale chwilami także przejmująco prawdziwa.
“Kiedyś rzucę to wszystko i wyjadę w Bieszczady hodować owce!”. Znacie to powiedzonko? Na forach dla mam zawsze śmiejemy się, że mamy ochotę faktycznie wszystko rzucić i wyjechać gdzieś, by żyć inaczej, lepiej, spokojniej… Ale to tylko takie nasze gadanie. Pośmiejemy się wspólnie, ponarzekamy, a potem zamykamy laptop albo odkładamy telefon i wracamy do swoich zajęć, codziennych problemów i czasem zbyt szarej rzeczywistości. Nikt niczego nie rzuca, nie mamy odwagi zmieniać całkowicie swojego życia. Tymczasem jest ktoś, kto dokładnie tak zrobił. Pewnego dnia cała rodzina spakowała się i przeniosła do całkiem innego miejsca. Odległego. Spokojnego. Do swojej oazy, w której postanowiła spełniać swoje marzenia. Jakże zazdroszczę im odwagi i pomysłu! Miałam okazję poznać zarówno to miejsce, jak i tych cudownych, pełnych pasji ludzi. W ramach współpracy z marką ALMETTE i akcji “Pomysł na życie, naturalnie.” odwiedziliśmy Lawendową Osadę w miejscowości Przywidz na Kaszubach. To ekologiczne gospodarstwo agroturystyczne otoczone lasem, w którym właściciele uprawiają największe w północnej Polsce pola lawendy. Gospodarze nie stosują żadnych sztucznych nawozów ani pestycydów, uprawiają ją całkowicie ekologicznie. Wykorzystują ją zarówno w żywności, kosmetykach i wielu innych produktach. Na miejscu można skorzystać z przewspaniałej możliwości noclegu w Lawendowych Chatkach. Spójrzcie tylko na nie: Pani Basia i pan Bartek są rodzicami trójki dzieci i doskonale wiedzą jaki rodzaj relaksu potrzebny jest rodzicom. W Osadzie Lawendowej znajdziecie Wioskę Spa, prawdziwą drewnianą Banię Ruską opalaną drewnem z aromaterapią, Zimną Balię, Gorącą Balię i wiele innych. Na miejscu oczywiście zaopatrzyliśmy się w produkty lawendowe: olejki, wodę i wiele innych. Można również skosztować posiłków na bazie lawendy, a także produktów od lokalnych dostawców (dżemy, sery, jaja). Szczerze mówiąc po raz pierwszy poznałam rodzinę, która żyje “tak bardzo eko”. I byłam oczarowana. Nie mogliśmy nie skorzystać z okazji i wspólnie z marką Almette oraz znanym polsko-francuskim kucharzem Davidem Gaboriaud zrobiliśmy coś ekstra. To znaczy, Martyna przejęła stery, a ja robiłam w efekcie za tło, ale niczego nie żałuję, bo od tego momentu córka garnie się do kuchni 😀 Skorzystajcie z przepisów Davida, moim zdaniem prawdziwego kulinarnego mistrza, a przy okazji fajnego faceta i ciepłego człowieka: Naleśniki z serkiem Almette jogurtowym i syropem lawendowym Okazja: deser Autor: David Gaboriaud, szef kuchni, ambasador marki Almette Czas przygotowania: 20 min Dla ilu osób: Porcja dla 2 osób Składniki: 1 serek Almette jogurtowy syrop lawendowy lub inny syrop (np. klonowy) masło klarowane do smażenia ciasto: 200 g mąki pszennej szczypta soli 2 jajka 2 łyżki cukru mleko 3,2% Przygotowanie: Do miski wsyp mąkę i sól, zrób wgłębienie i wbij dwa jajka. Dodaj cukier, wymieszaj z jajkami, a następnie z mąką i solą. Mleko wlewaj stopniowo, cały czas mieszając trzepaczką, aż do uzyskania jednolitej, gęstej masy. Odstaw do lodówki na godzinę. Po tym czasie wyjmij i dolej więcej mleka, aż uzyskasz ciasto do naleśników. Na rozgrzanej patelni, na maśle klarowanym usmaż wszystkie naleśniki z obu stron na złoty kolor. Przed podaniem posmaruj naleśniki serkiem Almette jogurtowym, zwiń lub złóż w trójkąt (zależy jak lubisz), a wierzch polej syropem. TIPY OD AUTORA: – ważne, aby wszystkie składniki do ciasta na naleśniki były w temperaturze pokojowej. Ułatwi to proces łączenia się składników. – jeśli się spieszysz, nie musisz zostawiać ciasta w lodówce przez godzinę, wystarczy wszystko wymieszać i smażyć od razu. Ta godzina w lodówce, czy nawet w temperaturze pokojowej powoduje, że gluten zawarty w mące będzie miał czas się rozwijać i naleśniki będą bardziej elastyczne. – jeśli nie możesz jeść jajek lub jesteś na nie uczulony, po prostu zrób ciasto bez nich. Ale w tym przypadku, musisz pozwolić ciastu odpoczął przez minimum godzinę. Dzięki temu stanie się zwarte i bardziej elastyczne. – do ciasta możesz dodać różne składniki, które nadadzą mu smaku, jak np. wanilia, rum, kawa czy inne ulubione smaki. Kotlety z dorsza z dipem na bazie serka Almette jogurtowego, podane z młodymi ziemniakami i koperkiem. Okazja: lunch, obiad Autor: David Gaboriaud, szef kuchni, ambasador marki Almette Czas przygotowania: 30 min Dla ilu osób: Porcja dla 4 osób Składniki: Kotlety: 300 g dorsza (ugotowanego) 1 jajko 1 mała bułka pszenna pół szklanki mleka kilka łyżek bułki tartej 2 łyżki posiekanego koperku sól, pieprz olej do smażenia Dip: 1 serek Almette jogurtowy 1 mała szalotka łyżka kaparów łyżka posiekanego koperku kilka kropli soku z cytryny dodatki: 0,5 kg ugotowanych młodych ziemniaków kilka ogórków świeżych lub małosolnych Przygotowanie: Bułkę pszenną namocz w mleku, a potem dobrze odciśnij jego nadmiar. Posiekaj ją drobno, ugotowanego dorsza również. W misce wymieszaj posiekanego dorsza z posiekaną bułką, jajkiem, koperkiem, bułką tartą, solą i pieprzem. Uformuj kotlety i smaż na oleju z obu stron na rozgrzanej patelni na złoty kolor. Kapary i szalotkę drobno posiekaj i wymieszaj z serkiem Almette jogurtowym. Dodaj posiekanego koperku i pokrop sokiem z cytryny. Wymieszaj i serwuj z kotletami oraz młodymi ziemniakami i ogórkami. TIPY OD AUTORA: – przed zrobieniem kotletów dorsza ugotuj lub podsmaż. Zamiast siekać, ugotowanego dorsza możesz zmielić wraz z namoczoną bułką. – zamiast koperku do kotletów możesz dodać inne ulubione dodatki, zioła czy przyprawy. – do kotletów oprócz dorsza możesz dodać wędzoną, lub inną rybę. Sałatka nicejska z wędzonej sielawy i z serkiem Almette jogurtowym. Okazja: sałata, lunch Autor: David Gaboriaud, szef kuchni, ambasador marki Almette Czas przygotowania: 15 min Dla ilu osób: Porcja dla 2 osób Skrót: Sałatka nicejska z polskim twistem i z serkiem Almette jogurtowym. Składniki: 1 serek Almette jogurtowy 4 pomidory 1 zielona papryka 6 rzodkiewek 2 jajka na twardokilka kawałków wędzonej sielawy łyżka czarnych oliwek świeża bazylia oliwa z oliwek sok z cytryny sól, pieprz Przygotowanie: Pomidory pokrój w ósemki. Zieloną paprykę pokrój na bardzo cienkie plastry. Rzodkiewkę też pokrój w cienkie plasterki. Bazylię porwij na kawałki lub drobno posiekaj. Wymieszaj bazylię z serkiem Almette jogurtowym i posmaruj tym talerze. Na tak przygotowane talerze układaj po kolei: plastry papryki, plasterki rzodkiewki, kawałki pomidorów, kawałki wędzonej sielawy, pokrojone w ćwiartki jajka i czarne oliwki. Wszystko polej oliwą i pokrop cytryną. Dopraw do smaku solą i pieprzem. Serwuj od razu. TIPY OD AUTORA: – jeśli chcesz wzbogacić sałatkę, to możesz dodać ugotowane ziemniaki i/lub fasolkę szparagową oraz bób. – w Nicei, popularna jest również „pan bagnat”, czyli kanapka ze składnikami sałaty nicejskiej. Wypróbuj koniecznie ten przepis! Nasze spotkanie zostało uwiecznione na wspaniałym filmie, zobacz: W dzisiejszym świecie trzeba być bardzo odważnym człowiekiem, by tak jak rodzina państwa Idczak postawić wszystko na swoje marzenia i tak jak David, by osiągnąć mistrzowski poziom w swojej dziedzinie. Upewniłam się też w przekonaniu, że mi również nie brakuje takiej odwagi. Zrezygnowałam z pracy, by móc żyć ze swojej pasji i dzięki temu poznaję takie wspaniałe miejsca i niezwykłych ludzi. Razem z marką Almette, mam również dla Was niespodziankę i fajne produkty do wygrania w konkursie, który znajdziecie na moim Facebooku. Weźmy sprawy w swoje ręce. Żyjmy fajnie, naturalnie. Wpis powstał we współpracy z marką Almette.
a moze by tak rzucic wszystko i pojechac w bieszczady